W ostatnich tygodniach opinia publiczna bulwersuje się kwotami i celami wydatków ponoszonych przez partie polityczne. Media przedstawiają informacje na temat milionów wydawanych na pensje dla działaczy partyjnych, wina, wynajem boisk do piłki nożnej, czy też ochronę szefa partii. Jednocześnie wśród polityków toczy się dyskusja na temat zasadności finansowania partii politycznych z subwencji budżetowej, a więc z naszych, publicznych pieniędzy.
Głównym źródłem dochodów partii politycznych są subwencja budżetowa i dotacja podmiotowa, pochodzące z pieniędzy publicznych. To źródło finansowania partii, oprócz takich zalet jak ograniczenie nieformalnych powiązań biznesu z polityką, ma również swoje wady. Partie, mając zagwarantowany dopływ znacznych środków, nie starają się pozyskać nowych członków i sympatyków, a kierownictwo partii decydujące o wydatkach nie musi liczyć się ze zdaniem szeregowych członków partii, co z kolei obniża demokrację wewnątrzpartyjną. Na konieczne modyfikacje wskazują od lat organizacje pozarządowe, w tym Instytut Spraw Publicznych i Fundacja im. Stefana Batorego.
Być może, sposobem zmiany tego stanu rzeczy jest zmiana struktury dochodów partii politycznych na taką, która w większym stopniu wymuszałaby uzyskanie szerokiego poparcia dużej liczby sympatyków. Przyczynkiem do debaty może być casus zwycięskiej kampanii Baracka Obamy z 2008 roku, gdzie zwracając się do swoich sympatyków z apelem aby pomagali jak mogą, przyjmował on darowizny w wysokości zaledwie 25, 10, a nawet 5 dolarów. Dzięki temu, jego kampanię poparło finansowo ponad trzy miliony osób, co było wtedy liczbą bez precedensu.
Być może warto więc, przy pozostawieniu współfinansowania z budżetu państwa, wprowadzić pewne innowacje w polskim systemie finansowania partii politycznych, które zmusiłyby partie do większego liczenia się ze swoimi wyborcami i sympatykami.
Jednym z rozwiązań mogłoby być uzależnienie kwoty uzyskanej subwencji budżetowej od kwoty uzyskanych przez partię darowizn od osób fizycznych – przykładowo, wg przelicznika, że 1 zł darowizny skutkowałaby 1zł subwencji, ale nie więcej niż określony ustawowo limit subwencji (np. 15-20 mln zł/partię). Rozwiązanie to spowodowałoby, że partiom bardziej zależałoby na stałym kontakcie z wyborcami (a nie tylko w trakcie wyborów) i wsłuchiwaniu się w ich poglądy.
Inną propozycją może być decydowanie przez wyborców o wsparciu danej partii politycznej przy urnie wyborczej. Wyborcy w trakcie wyborów oddawaliby po dwa głosy – jeden jak dotychczas na preferowaną przez siebie partię, czy też kandydata i drugi, który byłby rodzajem vouchera wskazującego partię (niekoniecznie tę samą, na którą zagłosowali w wyborach), którą wyborca pragnie wesprzeć subwencją. Rozwiązanie to dałoby szanse na wsparcie finansowe nowych, obiecujących w opinii wyborców, inicjatyw.
Pozostaje też, pojawiająca się regularnie w przestrzeni publicznej, propozycja corocznego odpisu podatkowego na rzecz wybranej partii (na wzór odpisu 1% podatku na rzecz organizacji pozarządowych). Wadą tego rozwiązania byłoby zróżnicowanie dochodów partii politycznych w zależności od zamożności elektoratu, do którego kierują swój program.
Szkoda, że wśród polityków nie ma chęci ani woli do prowadzenia autentycznej, pogłębionej debaty na temat modyfikacji obecnego systemu finansowania partii politycznych. Kwestia partycypacyjnego finansowania partii politycznych miałaby w niej na pewno istotne miejsce.
Autor: Adam Sawicki
Źródło: Instytut Spraw Publicznych, Fundacja im. Stefana Batorego, inf. własne
Tekst przygotowano w ramach projektu "Decydujmy razem. Wzmocnienie mechanizmów partycypacyjnych w kreowaniu i wdrażaniu polityk publicznych oraz podejmowaniu decyzji publicznych" współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.